31.10.2007 | BMW Z8 - wrażenia z jazdy.
|
BMW Z8 ma wręcz boskiego przodka: legendarną "507" z roku 1955. Podobnie jak w nieśmiertelnym dziele grafa
Goertza, tak i w Z8 mamy do czynienia z bezkreśnie długą maską i tak erotycznie zaokrąglonym tyłem, że autorka
niedawnego pośladkowego skandalu Kylie Minogue może tylko pozazdrościć. Pośrodku zaś znajdziemy, jeśli nie
najpiękniejszy, to jeden z najpiękniejszych kokpitów naszych czasów. Przytulny niczym gabinet w ekskluzywnej
restauracji, a dopasowany do anatomii człowieka, jakby go robił najwyższej klasy krawiec. Dopóki tego sami
nie spróbujecie, nie uwierzycie: wspaniałą przyjemnością jest samo regulowanie klimatyzacji czy naciskanie
dźwigienki kierunkowskazów - o trzymaniu bajecznej kierownicy w stylu retro nie warto już nawet wspominać.
Wszystko jest tak uformowane i wykonane z takich materiałów, że nie chce się wypuszczać przełączników z rąk.
Ale... Jest tu coś, co korci jeszcze bardziej - i z pewnością po dotknięciu tego elementu zaraz go puścicie:
czarny guzik START.
Naciskasz go i niczym rycerz w bajce budzisz smoka. Przepotężny silnik V8 już podczas rozruchu wywołuje jeżenie
się włosów na karku i ciarki na plecach. 4,9-litrowa jednostka dyszy tak straszliwą mocą, że myśl o kopnięciu
pedału gazu wydaje się arogancją. Ale każdy się zaraz przełamuje, a wówczas...
Z przerażającym, choć wcale nie za głośnym rykiem rozeźlonego niedźwiedzia Z8 skacze w przód, jakby 1650 kg
jego masy własnej nic nie znaczyło. Oczywiście, nie trzeba zaraz tak. Można spokojnie puścić sprzęgło i niemal
bezgłośnie (choć na granicy poddźwięków, V8 ma swoje niezbywalne prawa) turlać się wzdłuż bulwarów, dokonując
"przeglądu wojsk" na chodnikach. I nie oszukujmy się, nawet na najelegantszych bulwarach będziemy również sami
przez "wojska" obserwowani.
Ale na taką jazdę może sobie pozwolić dopiero ten (lub, oczywiście, ta), kto już jest trochę znudzony
samochodem. W naszym przypadku więc "promenada bulwarowa" trwała może ze dwie minuty. 400 KM każdym gulgotem
z rury wydechowej dopominało się więcej gazu. Postanowiliśmy ich nie zawieść.
I nagle rozumiemy: pod karoserią Z8, tak superelegancko erotyczną jak ciało bezsterydowej sportsmenki
kryje się auto, jakich niewiele jest na świecie. Po zakrętach dosłownie tańczy jak mistrz flamenco, ani
na moment nie tracąc równowagi. Owszem, wymaga umiejętności, ale obecna seryjnie na pokładzie elektronika
pilnuje, by nawet mało doświadczony "jeździec" nie zagalopował się z tym stadem rumaków. Chwilami aż
szkoda, bo nie da się zapiszczeć kołami przy ruszaniu czy zarzucić tyłem na zakręcie. A powyżej
120 km/h pęd powietrza zaczyna urywać głowę. W pierwszej chwili nie jest to miłe, ale w końcu po
co kupować kabriolet, jeśli nie dla wiatru we włosach?
Poniżej kilka zdjęć, tapet na pulpit BMW Z8 E52.
|